18.12.2005r.
Trochę wody upłynęło od ostatniej notki. Może i dużo się wydarzyło: Awansowałam na nauczyciela kontraktowego, byłam na koloniach nad morzem i miałam dziwne dzieci - małochętne na oglądanie morza i napawanie się jego pięknem. Spędziłam tydzień odcięta od świata zewnętrznego (sama i z własnej woli i było mi taaaaaaak dobrze tam ;)). Wrócłam do pracy i nie mogę się zdecydować, czy jest łatwiej, czy trudniej, niż rok temu. Nie czuję się już tak zagubiona, ale i często czuję się, jakbym żyła w jakimś dziwnym świecie, gdzie zasady stoją na głowie i w ogóle, niewiadomo, co z tym zrobić.
Zmieniłam kolor włosów - na brąz w jasne paseczki. Zaczęłam chodzić w spódnicy.
Dodałam dziś nowy dział:
Tematy referatów, jeśli kogoś to interesuje.
Wzdych... Makaron na obiad właśnie mi się gotuje. Dawno już nie jadłam go na słodko. W sumie, ostatnio, żywię się w dużym stopniu kus kusem.. bo to szybko i smacznie.
W Zetce robią ranking wymarzonych prezentów choinkowych. Ja bym
baaaaardzo chciała notebooka. Wciąż odkladam na niego i odkładam (wkurzona jestem, bo w wakacje udało mi się odłożyć trochę forsy, ale siła wyższa mi je rozeszła (typu: okulista, ubezpieczenie, pożyczka rodzeństwu..), ech..). I nie wiem, czy uda mi się kiedyś odłożyć (Beata Pawlikowska proponuje założyć sobie skarbonkę i codziennie coś do niej wrzucać. To nie jest głupi pomysł, chyba zaraz znajdę sobie jakiś substytut skarbonki i zacznę wrzucać pieniążki ;)). Każdy grosz się liczy - właśnie zainwestowałam 5zł ;) Na dobry początek ;)
Chwila przerwy na makaron z zaciapą rodzynkowo-cynamonowo-jabłkowo-bananowo-wiejskoserkową ;)
Aaaaa... To co w
Przeczytane, czytane.. już mocno nieaktualne. To, co było do doczytania - doczytane. Co było do kupienia - kupione i przeczytane. A do tego cała chmara nowych rzeczy. Kilka dni temu skończyłam czytać "Panienkę z okienka", nadrobiłam Pratchetta z Johnym Maxwellem oraz po raz drugi "Kod Leonarda da Vinci", kupę polskich i zagrabanicznych romansideł (Szwaja, Sowa, Harny... ale z dala od Harlequina). Gdy tylko ukazał się trzeci tom o Błaznie - oczywiście, że kupiony i przeczytany! [Auuuu.. w tych rodzynkach są pestki!].
Chyba dość na dziś odpoczynku. Trzeba przygotować się do lekcji na jutro (wciąż będzie zamieszanie w związku z maturą próbną), obmyśleć plan odpytywania tych, którzy mają niejasną sytuację ocenową (to sotatni moment na wystawienie ocen na półrocze), nie zwariować ;)
Weekend upłynął mi na odsypianiu przewodniczenia w komisjach nadzorujących matury (raz na języku polskim, raz na języku angielskim - tu, nawet musiałam pożyczyć szkole magnetofon, bo przesunięcia kasowe nie pozwoliły zakupić odpowiedniej ilości sprzętu przed egzaminem). A pospałam sobie mmmmmm ;)))) w sobotę do 11, potem jeszcze chwilę w dzień, a dziś wstałam około 10 :) i też mi dobrze. Dooooobry weekend ;)
Minęło 6 godzin. Coś się narozrabiało. Nie mam do kogo się zwrócić o poradę, ciepły uśmiech. Właśnie odszedł ode mnie mój Przyjaciel. A może właściwsze byłoby: pozwoliłam w końcu mu odejść. Już dawno odkryliśmy, że musimy nauczyć się żyć bez siebie. Znaczy się, nie mieć się na każde zawołanie, bo mamy tendencję do nadużywania tego, nauczyć się żyć naprawdę na własny rachunek. Tyle razy już stwierdzaliśmy to, żyliśmy z dala od siebie, ale jednak zawsze tak było, że pilnowaliśmy, by nie zgubić się nawzajem na co dzień. Może za dużo nas było dla siebie nawzajem?
Zaproponowałam wspólnego sylwestra, jedną ze studniówek.. i właśnie dostałam sms, że raczej nici z tego. I że nie chodzi o mnie i ... (tajemnica sms'a). Tym razem nie chcę nawet łapać tego, co ucieka. Bo, naprawdę
musimy żyć oddzielnie. Tak musi być. I, mimo iż wiemy o tym od dawna, mam wrażenie, że zawsze traktowaliśmy się jak małe koło zapasowe na dołkowe dni. Koniec. ;) Z uśmiechem. ;)