Dziś jest: 5 czerwca 2005r.
  Spotykam w życiu bardzo mądrych ludzi. Głupich, również, ale oni, jakoś nie zostają zbyt długo obok mnie, natomiast, ci najwartościowszy, jak najbardziej.
  Często użalam się nad sobą i tęsknię do całonocnych rozmów o wszystkim i niczym, do rozmów nie o pracy, o tym, co nas cieszy, denerwuje, ale na innych podwórkach. Ale i tak wiem, że są obok ludzie, z którymi takie rozmowy są możliwe i . To naprawdę pocieszające.
  Wielu z nich zostawia we mnie kawałki siebie, swoich poglądów, myśli, swoich wrażeń i pragnień. W jakiś dziwny sposób stają się one i moimi.
  Zaskakiwało mnie często, jak łatwo "podchwytuję" myślenie innych. Nie na długo, bo, zgodnie z tym, co tak na górze tworzy motto mego życia, wiem, kim jestem, w co wierzę, jakimi zasadami się posługuję. Ale odkąd pamiętam, pociągało mnie zrozumienie drugiego człowieka, dlatego starałam się i wciąż staram, spojrzeć na świat jego oczyma, z jego strony.   Bo przecież, mimo tego, że wszyscy jesteśmy ludźmi, różnimy się od siebie. Jednocześnie będąc w tych różnicach tak do siebie podobni. Niech ktoś mi pokaże człowieka, który nie pragnie być kochanym, należeć do jakiejś grupy, móc się realizować itd. Wiem, wiem, wymieniam podstawowe potrzeby człowieka.. zapomniałam o fizjologicznych ;)
  Ale chodzi, chyba, o najważniejszą potrzebę - każdy z nas chce być szczęśliwy. I.. to nie moja myśl, ale oddaje to, co chcę powiedzieć - każdy z nas dąrzy do tego szczęścia po swojemu. Lepiej lub gorzej (z perspektywy obserwatorów), ale dąrzy.   Ocenianie "lepiej - gorzej" nie powinno należeć do nas - obserwatorów. Zwłaszcza, że dla każdego z nas, samo szczęście jest czymś bardzo różnym.

  Przeważnie czuję się szczęśliwa. Mimo tych wściekle zapłakanych nocy (zwłaszcza ostatnio) "bo mi tak źle, jestem taka nieszczęśliwa". Ale nie byłabym człowiekiem, gdybym nie chciała więcej. Dziś, pragnę mężczyzny obok, w tak bardzo zwyczajny sposób. I to, według mnie dzisiejszej, uczyniłoby mnie szczęśliwszą. Ale.. czy gdyby już ten mężczyzna był obok mnie, czy za jakiś czas nie powiedziałabym, że szczęśliwsza byłam sama, bo nie musiałam liczyć się z drugim człowiekiem, mogłam w środku nocy wyjść na spacer, mogłam wyjść na spacer w dzień i wrócić w nocy, mogłam robić, co chciałam i nikomu się z tego nie tłumaczyć.. Nie wiem i nie dowiem się, czy naprawdę mężczyzna obok uszczęśliwiłby mnie naprawdę. Nie dowiem się, póki nie sprawdzę ;)
  To trochę tak, jak z moim marzeniem sprzed roku, żeby wyprowadzić się od rodziców, mieć swój własny pokój, w którym mogę robić, co mi się tylko spodoba, gdzie mam swoje łóżko, gdzie mogę zapalić kadzidełko, zawinąć się w koc i do późnej nocy czytać książkę. Gdzie nikt nie będzie mi siedział na głowie, gdzie będę mogła się zamknąć i odciąć od wszystkich...
 I co? Od września mam swój własny kąt, mogę tu robić, co chcę, mogę się zamknąć i nie wychodzić. Mogę palić, co mi się tylko chce, ale... mam już dosyć samotnego, pustego pokoju, w którym pogadać mogę wyłącznie z komputerem podczas układania pasjansów.

  Z innej "mańki". Kiedy sprowadziłam się do O.M., spodobała mi się piosenka "Jest taki dzień" - Kukiz ją śpiewa. Świetnie oddawała mój nastrój, a może bardziej - świetnie przypominała mi, że może być tu nie wesoło, ale zawsze jest ten kolejny dzień, który może okazać się dużo lepszy od poprzedniego. Od kilku tygodni czuję się zakochana w "Trzech łzach" (żebym wiedziała, kto to śpiewa) - chciałabym, żeby ktoś kiedyś tak mnie kochał, by nawet trzy dni beze mnie byłyby trudne do przeżycia. Z drugiej strony, zdaję sobie sprawę, że jest to straszne uzależnienie się od kogoś, jak i tego kogoś od siebie. Męczące na dłuższą metę i wyczerpujące. Kiedyś pewien mężczyzna zapytał mnie, czy chciałabym być komuś narkotykiem. Nie, narkotykiem, nie, ale chciałabym (czysto egoistycznie), żeby ktoś czuł smutek, gdy się ze mną rozstaje nawet na te "trzy dni" ;) Tak jak i ja czułabym smutek wyjeżdżając.. ;)
  Jakby na życie nie patrzyć, ono ma zawsze dwa końce ;)


archiwum  ***  główny wątek